Chroniczna dysocjacja – jeden z powodów, dla których trudno Ci zdrowieć pomimo psychoterapii

Dlaczego moja terapia nie działa? Odpowiedź na to pytanie mogłaby być materiałem na pokaźnych rozmiarów książkę. Terapia nie działa z bardzo wielu powodów i jeśli szukacie odpowiedzi na pytanie dlaczego, pomocny może okazać się inny z moich tekstów, o tym, co to tak naprawdę oznacza „pracować” na własnej psychoterapii). Tu jednak zajmiemy się konkretnie kwestią chronicznej dysocjacji i tego, jak wpływa ona na to, na ile korzystamy z sesji psychoterapii, a na ile ślizgamy się w naszym usiłowaniu transformacji naszego życia bardzo po powierzchni.

Dysocjacja jest – w dużym uproszczeniu – odłączeniem od doświadczania. To mechanizm, który chroni nas przed przytłoczeniem, przed zalaniem emocjami i doznaniami, które mogłyby nas wewnętrznie pokawałkować. Zapewne znacie taki moment w życiu, który jest tak trudny, że nic już po nim nie wygląda w naszym życiu tak samo. Dysocjacja ma za zadanie ochronić nas przed doświadczeniem takiego psychofizjologicznego trzęsienia ziemi, po którym trudno byłoby nam później sprawnie (i sprawczo) funkcjonować. 

Dysocjacja jest jednym z objawów towarzyszących straumatyzowaniu. Bywa że pojawia się już podczas sytuacji traumatycznej, kiedy poznawczo postrzegamy sytuację jako wstrząsającą, ale emocjonalnie jesteśmy od niej zupełnie odcięci („nie czułam wtedy nic”, „jakbym był widzem tej sytuacji, a nie jej uczestnikiem”, „zupełnie jakby to nie dotyczyło mnie”). Im głębsza dysocjacja w momencie traumatycznym, tym gorzej dla nas potem (według badań dysocjacja występująca w momencie traumatycznym, jest silnym predyktorem późniejszego PTSD).

A co jednak jeśli na jednej sytuacji traumatycznej się nie kończy? Co jeśli nasze życie jest nawarstwieniem wstrząsających momentów i jesteśmy więźniami traumatycznego dzieciństwa, przemocowej relacji, bullyingu lub mobbingu? Co jeśli trudno wytyczyć początek, a na pewno i koniec naszej traumy, bo rozciąga się ona w czasie na tygodnie, miesiące lub lata? Wtedy nasz układ nerwowy przechodzi w stan permanentnego dysocjowania. By przeżyć w środowisku z którego nie ma dla nas ucieczki (albo tak to w danym momencie postrzegamy), wchodzimy w stan chronicznego odcięcia od czucia i doświadczania. Szczególnie ważnym bodźcem do pozostawania w dysocjacji jest chroniczny wstyd. O ile lęk, gniew, smutek możemy rozładować, o tyle wstyd jest emocją nierozładowywalną. Gdy czujemy wstyd, nasze ciało wchodzi w stan spowolnienia, odłączenia, a gdy doświadczamy wstydu nieustannie, chroniczna dysocjacja pozwala nam się skutecznie od tego uczucia odciąć.

Nie możemy bez konsekwencji czuć przedłużającego się bólu (emocjonalnego i fizycznego), to byłoby dla naszych umysłów i ciał doświadczenie nie do zniesienia. Chroniczna dysocjacja staje się wtedy wybawieniem, sposobem na przetrwanie, mechanizmem, który pozwala nam poradzić sobie z czymś niemal niemożliwym do przeżycia. Można nawet napisać, że dysocjacja stapia się wtedy z naszym stylem życia (jednak takim, którego sobie nie wybraliśmy, ale który był dla nas jedynym możliwym stanem przetrwania piekła). Dysocjacja jest wtedy naszym kokonem ochronnym, buforem, który oddziela nas od nieznośnego cierpienia i bezsilności.

Chroniczna dysocjacja wnika w nasze codzienne funkcjonowanie i sprawia że przestajemy ją w końcu zauważać. Im wcześniej się w naszym życiu pojawiła, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ją później w swoich zachowaniach dostrzeżemy. Dysocjację mylimy wtedy często z naszym temperamentem („u mnie w rodzinie ludzie zawsze byli tacy spokojni i nieobecni”), z naszą osobowością („taki po prostu jestem, niewiele mnie rusza”), jak też z naszymi preferencjami („nie lubię silnych emocji, nie znoszę się ekscytować”).

Chroniczna dysocjacja jest jednak psychologicznie, somatycznie, egzystencjalnie bardzo kosztowna. Bywa że kosztuje nas chroniczną prokrastynację – nie czując nic, trudno nam znaleźć w sobie paliwo do zaangażowania się w nasze życie. Dysocjacja może też sprawić, że w ogóle siebie nie znamy, nie wiemy, co lubimy, nie wiemy, czego nie lubimy, nie rozpoznajemy też, kiedy dzieje nam się krzywda lub kiedy przydarza nam się w życiu coś wspaniałego. Chroniczna dysocjacja przeszkadza nam też w czuciu zmęczenia, możemy się w jej wyniku zapracowywać lub zatrenowywać niemal do wycieńczenia. Może nas też ona odgradzać od doświadczenia prawdziwej bliskości, dysocjacja bowiem spowija woalem nieczucia nasze relacje interpersonalne. Istnieje też duże ryzyko, że jeśli dysocjacja nie przyjdzie samoistnie, będziemy ją w swoim życiu prowokować – zażywając substancje psychoaktywne lub na inne – dostępne nam sposoby – odcinając się od czucia (o prowokowaniu dysocjacji alkoholem pisze m.in. Judith Herman w „Trauma. Od przemocy domowej do terroru politycznego” https://sabinasadecka.com/czytanki-o-traumie-i-rezyliencji-2/).

Chroniczna dysocjacja może też z nami wejść do gabinetu terapeutycznego. Możemy wtedy uczestniczyć w terapii, reagować na pytania terapeuty, poddawać je pod refleksję, ale nigdy tak naprawdę na tej terapii w pełni nie być. Intelektualizowanie, roztrząsanie na wszelkie sposoby swojego egzystencjalnego cierpienia też przecież może być przejawem dysocjacji. Dysocjacja staje się tym samym naszą drugą skórą, którą trudno jest w terapii wyodrębnić, a tym bardziej zająć się nią jako tematem tej terapii.

Podstawą skutecznej psychoterapii jest jednak łączność z samym sobą. Potrzebujesz, by zdrowieć czuć swoje uczucia, dostrzegać swoje somatyczne doznania i przyglądać się swoim myślom. Bez świadomości swojego wewnętrznego krajobrazu, trudno nam odnaleźć w sobie samym wskazówki dla tego, co najbardziej domaga się w nas zmiany oraz – co ważniejsze – który kierunek zmian będzie dla nas najbardziej przydatny. Wracając zatem do tytułowego zagadnienia – chroniczna dysocjacja stoi na przeszkodzie introspekcji, motywacji i wyszukiwania kierunku zmian. Jest wewnętrznym hamulcem transformacji, sprawia, że – wydatkując na terapię czas, pieniądze i energię – tylko kręcimy się w kółko.

Nie ma zmian bez doświadczania smutku, przyjemności, ulgi czy przypływu energii. Dysocjacja może skutecznie zablokować wszystko, co mogłoby sprawiać, że poczujemy, że nie tędy droga, że mamy już dość albo wręcz przeciwnie – chcemy doświadczać jeszcze więcej tego, co się nam właśnie teraz przydarzyło.

Możliwe, że złapałeś się na tym, że nic nie pamiętasz ze swoich sesji psychoterapii, że trudno Ci cokolwiek w trakcie sesji poczuć, że zupełnie nie wiesz, o co pyta Cię terapeuta, gdy chce wiedzieć, co odczuwasz właśnie w swoim ciele… To potencjalne oznaki dysocjowania. W dysocjacji trudno też o dostrojenie z terapeutą, o relacyjny przepływ, który – w myśl neurobiologii interpersonalnej – jest najważniejszym czynnikiem zdrowienia.

Co zatem robić, jeśli podejrzewam u siebie chroniczne zdysocjowanie?

Po pierwsze, jeśli nie dostrzegłeś wcześniej swojej chronicznej dysocjacji, nie bądź dla siebie zbyt surowy, a raczej – w ogóle nie bądź dla siebie surowy! Często o tym, że tkwiliśmy w dysocjacji orientujemy się dopiero po wyjściu z niej. Bardzo trudno jest nam bowiem poczuć nieczucie. Często dopiero obserwując latami swoje odizolowanie, odrętwienie, unikowe zachowania, jesteśmy w stanie nabrać podejrzeń, że to co braliśmy za immanentną część naszego charakteru jest tak naprawdę chronicznym stanem odcięcia. Dysocjowanie nie jest Twoją winą, jest naturalną konsekwencją dawnego przytłoczenia. Dodatkowo: wychodzenie z odcięcia rzadko jest bezbolesne. Po etapie nieczucia, często przychodzą do nas zalewające emocje i doznania. To tylko etap na drodze zdrowienia, ale etap nieprzyjemny, a czasami przerażający. Nic dziwnego, że dysocjacja potrafi trwać nawet dziesiątki lat.

Po drugie, porozmawiaj o dysocjacji z innymi. Możliwe, że Twój terapeuta już zwracał Twoją uwagę na Twoje odcięcie, zastanawiał się, jak to możliwe, że tak spokojnie opowiadasz o wstrząsających momentach z życia lub zapominasz o bardzo emocjonalnych momentach z poprzedniej sesji. Włącz temat dysocjacji aktywniej w swoje sesje psychoterapii. Porozmawiaj o niej z zaufanymi bliskimi. Zapytaj ich, czy w ich odczuciu bywasz nieobecny, odcięty od czucia, zdystansowany.

Po trzecie, poszukaj w swojej pamięci momentów, w których czułeś/aś, że żyjesz w pełni. Zapytaj się siebie: „kiedy było inaczej niż zazwyczaj?” „kiedy emocje i odczucia wręcz mnie przepełniały?”, „co to były za sytuacje?”, „przy kim wtedy byłem/am?”. To mogą być chwile, które posłużą Ci później jak papierki lakmusowe stanu obecności, żywotności, witalności – przeciwieństw zdysocjowania.

Po czwarte, przyjmij za pewnik, że nie wyprowadzisz się z dysocjacji myślami. Dysocjacja jest strategią tzw. gadziego mózgu, a nie części mózgu zawiadującej wolą i myślami. Dlatego też poszukiwanie stanu łączności to szukanie momentów:

  • przyjemności i zabawy (jako ciekawostkę napiszę, że Sonia Gomes, jedna z moich nauczycielek Somatic Experiencing powiedziała kiedyś, że aby mieć dostęp do uczuć przyjemnych, potrzebujemy otworzyć dostęp do mostka, płuc; sprawdziłam – działa!)
  • siły i energii (jest wiele sposobów, by poczuć przepływ energii w ciele, testuję ostatnio ćwiczenie polegające na wciskaniu – w pozycji leżącej – łydek w siedzisko kanapy albo w wielką piłkę, taką do fitnessu. Po kilku seriach takich ucisków – siadam powoli na ziemi i obserwuję jak bardzo energia rozprowadza się w dół mojego ciała)
  • elastyczności, zmienności i ruchu (przytłoczenie nie utrzyma się w zrelaksowanym, elastycznym, „płynnym” ciele)
  • przepływu w ciele (pomocne może być śpiewanie, mruczenie, dźwięk wuuu, ale też: pływanie! spacery, slow jogging, taniec).

Mam nadzieję, że ten tekst był dla Ciebie pomocny. Pamiętaj, że zdrowienie jest nielinearne, wielowarstwowe i wcale nie tak oczywiste, jak przedstawiają to instagramowe rolki. Masz prawo zdrowieć powoli.

Dużo dobrego dla Ciebie na tej drodze!

Sabina Sadecka

PS Ilustrację do tekstu stanowi fotografia dzieła Władysława Podkowińskiego, “Zakątek”. Ten wspaniały obraz znajdziecie w Muzeum Narodowym w Poznaniu.

Comments 2
  1. Dla mnie jako laika jest to ciekawa perspektywa. Na podstawie moich doświadczeń z psychoterapeutami mam obawę, że dla tych (pożal się boże) specjalistow byłaby to również nowość. A przecież to terapeuta powinien wyłapywać takie rzeczy zamiast oczekiwać od klienta tak zaawansowanej wiedzy psychologicznej czy zamiast zarzucać klientowi brak współpracy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Prev
Rozmowa z Meg Arroll, autorką książki “Małe traumy”

Rozmowa z Meg Arroll, autorką książki “Małe traumy”

Miałam ogromną przyjemność porozmawiać z dr Meg Arroll, autorką książki

Next
Czego nauczyłam się na (i po) warsztacie o brainspottingu? cz. 2

Czego nauczyłam się na (i po) warsztacie o brainspottingu? cz. 2

Po pierwszym moim tekście o brainspottingu wiele osób zapytało mnie, jak mi się

You May Also Like