W klasycznym – bio-medycznym ujęciu – straumatyzowanie postrzega się jako coś, co wydarza się wewnętrz jednostki.
W ujęciu psychospołecznym zaś patrzymy na straumatyzowanie szerzej – wydarza się ono nie w jednostce, a w relacji. To relacja jest kontekstem, który łagodzi lub zaostrza konsekwencje ekstremalnego stresu odczuwane przez jednostki, pary, społeczności, a nawet całe społeczeństwa.
Zarówno traumatyzacja, jak i rezyliencja, są zatem wypadkową relacji, w których wydarza się to, co nieprzewidywalne i niechciane.
Najbardziej rezylientne społeczności to takie, w których odnajdziemy różnorodność ról, umiejętności i nawyków, które pozwalają społeczności adekwatnie zareagować na zagrożenie/katastrofę dotykające jej członków.
To również społeczności pełne rytuałów – ceremonii, spotkań, ale też okazji do kolektywnego zdrowienia.
Trauma i rezyliencja są a w takim ujęciu – zlokalizowane z relacjach. I to relacje mają w sobie największy potencjał integrowania naszych najbardziej ekstremalnych doświadczeń.
(Kilka moich refleksji po wysłuchaniu dziś Jacka Saula, mówiącego o traumie kolektywnej; prywatnie męża Esther Perel).