***
“Uczenie się nie jest gromadzeniem elementów wiedzy. Jest wzrostem, w którym każdy akt wiedzy rozwija uczącego się, dzięki czemu staje się on zdolny do tworzenia coraz to bardziej złożonych obiektywności – rozwój złożoności przedmiotu odpowiada podmiotowemu rozwojowi złożoności.”
Husserl w interpretacji Quentina Laurena (w: R.May, “Miłość i wola”, tł. H. Datner-Śpiewak i P. Śpiewak)
“Edukacja nie jest napełnianiem kubła, lecz zapalaniem ognia”.
William Butler Yeats, (w: A. Norman, “Odporność umysłu”, tł. T. Bieroń )
“To nie doświadczenie, lecz doświadczanie stanowi źródło uczenia się.”
Alice Kolb i David Kolb, “Uczenie na podstawie doświadczania”, tł. M. Bręgiel-Prat
***
Psychologii uczymy się powoli. I choć teorii, wyników badań, typologii diagnoz, protokołów czy technik możemy nauczyć się bardzo szybko, to zrozumienie człowieka, całej jego wielowarstwowości, zmienności, różnorodności, równoczesnej siły i kruchości wymaga od nas czasu, odwagi i poznawczej nieustępliwości.
Nie uważam, by wiedza przedstawiona za pomocą kilku machnięć palcem na krótkim video mogła ująć złożoność naszej ludzkiej egzystencji. By pojedynczy krótki webinar/odcinek podcastu mógł wystarczyć w oswojeniu się z jakimkolwiek zagadnieniem psychologii i/lub jej aplikowania. Przyswojenie myślników to dopiero początek naukowej przygody (lub nowy początek zanim znów się wszystko nie zagmatwa). Za jednym takim myślnikiem stoją bowiem dziesięciolecia, czasami setki lat badań, a może i tysiące lat obserwacji i analiz (nie tylko przecież w naszej erze zajmujemy się badaniem kondycji ludzkiej). Operowanie zatem w psychologii jedynie myślnikami/protokołami/zaleceniami/”radami” to dla mnie albo redukcjonizm albo/i pielęgnowanie iluzji, że potrafimy naszą wewnętrzną różnorodność zmieścić w formacie instrukcji Ikei.
Potrzebujemy na człowieka patrzeć z wielu różnorodnych perspektyw. Jesteśmy determinowani w swoich zachowaniach naszą własną biologią i historią, głębią i szerokością, interocepcją i eksterocepcją, najbardziej złożonymi myślami, jak i najprostszymi impulsami. Psychologia wymaga, by uczyć się jej stopniowo (i to nie tylko linearnie), wielowątkowo, sięgając do dziedzin pokrewnych, zaglądając do doświadczeń naukowców, ale i filozofów, studiując biografię własną (słynne już „research is me-search” Beatrice Beebe, badaczki przywiązania; prof. Carolyn Ellis nazywa zaś takie studia – przepięknie! – „autoetnografią”), jak też biografie innych ludzi.
By zrozumieć człowieka potrzebujemy psychologii uczyć się wpuszczając do naszego systemu poznawczego nie tylko słowa i fakty, ale też obserwując i interpretując wyłaniające się uczucia naszego zachwytu lub złości, czy doznania z ciała, które dają nam znak, że coś nam w danej teorii nie gra albo właśnie wszystko dzięki niej wskakuje na właściwe miejsce. Uczymy się jej również poprzez aplikowanie wiedzy do naszej pracy z człowiekiem i przyglądając się, co nam pasuje, a co nijak nie chce potwierdzać założeń teorii/wytycznych z badań.
Studiowanie psychologii domaga się od nas bycia w tym studiowaniu aktywnym, dociekliwym, zarówno myślącym pod prąd, jak i pozwalającym sobie czasami posłusznie wejść w ramy konkretnego paradygmatu, nurtu, techniki (tak by poznać je na wskroś, od podszewki). Studiowanie to przecież czasownik, a nie rzeczownik z wykazem trofeów w postaci naszych stopni naukowych, dyplomów, licencji, przeczytanych książek. Szybka nauka w dziedzinie zrozumienia człowieka nie istnieje. Myślniki (nawet te dodane do tego tekstu), są jedynie zapisem tymczasowego uproszczenia nieskończenie złożonej ludzkiej rzeczywistości.
***
Poniżej zawarłam kilka moich obserwacji na temat tego, co pomaga mi w utrzymywaniu ciągle świeżego spojrzenia na dziedzinę, którą się zajmuję. Wierzę jednak, że nie tylko psycholodzy (czy też psycholodzy-to-be) znajdą w tych refleksjach coś dla siebie.
***
- Zdobywanie wiedzy jako zobowiązanie, które ratuje nasz dobrostan
Pozostawienie otwartego umysłu i naukowej dociekliwości wydaje mi się nie tylko przywilejem, ale też zawodowym zobowiązaniem (zobowiązaniem zresztą przez wiele kodeksów zawodowych psychologów i psychoterapeutów skodyfikowanym i – rzadziej jednak niż mogłoby się wydawać – usystematyzowanym i egzekwowanym). I choć kultura, w której żyjemy nie przepada za zobowiązaniami (szczególnie długoterminowymi), to właśnie one jednak wydają się być ważną składową naszego sensu życia i dobrostanu.
W przełomowej, naszpikowanej badaniami książce,„Brain Energy” Chrisa Palmera (pisałam Wam o niej w moim przedostatnim liście), która traktuje głownie o powiązaniu zdrowia mitochondriów i zdrowia psychicznego, znalazłam – zupełnie niemitochondrialny! – “model 4R”. To model opisujący społeczne i psychologiczne czynniki sprzyjające utrzymaniu naszego zdrowia psychicznego. Pierwsze R to (oczywiście!) close relationships, „pozostawanie w bliskich, dobrych dla nas relacjach”. Drugie R to meaningful roles, czyli „pełnienie w życiu ról, które są użyteczne dla społeczności, w której żyjemy” (polecam w tym temacie szczególnie książkę „Przebudzenia” autorstwa mojego ostatnio najukochańszego Olivera Sacksa, w której opisuje zdrowienie osób z śpiączkowym zapaleniem mózgu, jeśli tylko mogły pełnić użyteczną rolę w społeczności szpitala Mount Carmel; gdy tego warunku brakowało, osoby niemal marniały w oczach). Trzecie R to adherence to responsabilities and obligations, „uszanowywanie swoich zobowiązań/zadań”. Bycie rzetelnym w swoich zobowiązaniach (czasami też i tych narzuconych samemu sobie, pamiętacie mój list o dyscyplinie?) to napełnianie swojego życia poczuciem sensu, sprawczości, kompetencji, ale też przewidywalności i stałości. Niezmiennie od wielu lat zdumiewa mnie, jak dużą część sesji terapeutycznych zajmuje prokrastynacja i jak mocno utknięcie w środku zadania drenuje naszą energię i nasze zaufanie do siebie samych. Czwarte zaś R to adequate resources, odpowiednie do pełnienia ról i realizacji zobowiązań zasoby.
[Z czasów moich studiów psychologicznych pamiętam też dobrze badanie Ellen Langer, w którym wręczyła grupie pensjonariuszy domu spokojnej starości po doniczkowym kwiatku, by mogli się nim codziennie opiekować (druga grupa seniorów nie otrzymała kwiatka). Po 18 miesiącach badania okazało się, że w grupie pensjonariuszy, która opiekowała się kwiatkiem, zmarło dwa razy mniej seniorów niż w grupie kontrolnej. To zapoczątkowało moją ciekawość zagadnieniem tego, jak zaangażowanie sprzyja naszemu zdrowiu (nie tylko psychicznemu). Mogłam postudiować to bardziej ucząc się kilka dobrych lat terapii akceptacji i zaangażowania.]
Uważam, że każdy z nas potrzebuje za coś – nawet niewielkiego – odpowiadać. Zdobywanie wiedzy to moje zobowiązanie niemal codzienne. Bywają oczywiście okresy czytelniczych lub szkoleniowych przerw, poznawczej regeneracji, czasu bez struktury i bez nowych poznawczych wyzwań (pamiętacie może mój tekst dla Newsweek Psychologia „Nie ma rozwoju bez przerwy od rozwoju”?), jednak psychologiczne kwestie układają się w mojej głowie nieustannie (czasami i bezwiednie). Uczenie się nowych rzeczy jest dla mnie sposobem zadbania o wszystkie cztery R w modelu opisanym przez Palmera. Zdobywanie wiedzy to dla mnie rozmowy i łączność, to pełnienie mojej zawodowej roli, to uszanowywanhie mojego zobowiązania i sposób na zadbanie o zasoby (poznawcze, ale nie tylko). Zdobywanie wiedzy pozwala mi dawać coś światu, ale też pozwala mi z tego świata brać. Mogę być dzięki temu zobowiązaniu w swoim życiu ukorzeniona, ale też i w tym życiu swobodnie płynąć. Przynależeć i mieć wolność. Angażować się w to, co ważne i mierzyć się z tym, co nieodzowne.
2. Nasze mózgi nie lubią się uczyć na pamięć, nasze mózgi potrzebują rozwiązywać zadania
Najważniejszym dla procesu uczenia się jest dla mnie moment zadawania sobie pytań. Mam przez to w głowie więcej pytań niż kiedykolwiek udzielonych sobie na nie odpowiedzi. Zdobywam wiedzę nie po to, by wiedzieć, ale po to by rozwikłać zagadkę, która chodzi czasami ze mną nawet kilkadziesiąt lat. „Co sprawia, że niektórzy ludzie palący papierosy dożywają w zdrowiu późnej starości?”, „Dlaczego ktoś na psychiczny wstrząs reaguje odrętwieniem, a inna osoba pełnym kontaktem z wstrząsającą rzeczywistością?”, „Czy na pewno ekscytacja i lęk poruszają ten sam obszar w mózgu?”, „Czy możemy mieć wspomnienia z życia płodowego?” itp. itd.
Nie szukam szybkich odpowiedzi. Szukam odpowiedzi, które nie tylko opiszą rzeczywistość, ale też ją wyjaśnią (przynajmniej na jakiś czas). Wiem też, że są zagadki, na których rozwikłanie nie starczy mi życia (ale to nie przeszkadza mi próbować!). Mam świadomość, że opis nie zawsze równa się zrozumieniu danego zagadnienia (a zrozumienie nie zawsze przekłada się na możliwość aplikowania danego mechanizmu w praktyce). Nie poddaję się. Tworzę systematycznie notatki. Doczytuję. Dopytuję. Układam myśli pisząc (również do Was). Jestem w poznawczym ruchu. Dopóki ten ruch jest możliwy (nawet o milimetr dziennie), możliwe jest też pielęgnowanie tego, do czego uśmiecha się moje serce.
3. Życie (poznawcze) jest najpłodniejsze w strefach „pomiędzy”
Nie jestem zainteresowana życiem żadnym dogmatem. Ciekawi mnie bardziej życie w kierunku tego, co ważne, niż tego co (zawsze i bezdyskusyjnie) słuszne. Do zrozumienia psychologii potrzebuję wyjść poza jakiekolwiek “zawsze” i “nigdy” i poznać różnorodne wiedzowe paradygmaty. W czytanej przeze mnie ostatnio „Migrenie” Oliver Sacks konstatuje, że zjawiska migreny nie da się uchwycić używając do jej opisu tylko wyjaśnienia anatomiczno-naczyniowego, tylko biochemicznego, czy też tylko wyjaśnień psychoanalitycznych. By zrozumieć migrenę, zjawisko charakterystyczne tylko dla człowieka (co wydaje mi się tu bardzo istotne!), potrzebujemy pozostawać na obrzeżach tych paradygmatów, poznać każdy z nich i pozwolić sobie spoglądać na migrenę z perspektywy ich „pomiędzy”.
Psychologia jest dziedziną obrzeży. Jesteśmy zupełnie unikalni w świecie zwierząt i równocześnie na wskroś zwierzęcy. Do studiowania psychologii potrzebujemy zatem zapuścić się daleko poza nią, odwiedzając światy biologii, chemii, fizyki, medycyny, ale też socjologii, ekonomii, ekologii, politologii, historii czy filozofii.
Dogłębne studiowanie psychologii domaga się od nas rekonstruowania (by nie napisać „demolowania”) raz na jakiś czas poznawczego/merytorycznego status quo. Niezdejmowanie z nosa soczewek, przez które nauczyliśmy się patrzeć na świat grozi poznawczą stagnacją. W uczeniu się potrzebujemy „chaordu” (termin Dee Kocka od zbitki dwóch słów „chaos” + „order” pl. porządek), czyli zarówno porządku, jak i zmącenia tego porządku – chaosu. Z połączenia tych obu wyłania się wiedza, która nie jest jedynie etykietowaniem i wyliczaniem, jest wiedzą “pomiędzy”.
[Jednym z najulubieńszych obszarów „pomiędzy” jest dla mnie od zawsze literatura (szczególnie literatura faktu), która pozwala mi poszerzyć rozumienie człowieka, którego nie znalazłabym w podręcznikach psychologii. Uwielbiam jungowskie w swej wymowie powieści Steinbecka, wszelakie biografie i rozmowy ukazujące ludzką odporność (lub ludzką kruchość) w ekstremalnych warunkach („Oskarżona Wiera Gran”, „Wojenka”, „Miłość jest warta starania”, by wymienić kilka), współczesne powieści o naturze ludzkiej („Gorzko, gorzko”, „Kobieta z wydm”, „Jedwab” itd. itd.), jak i opowieści terapeutów o swojej pracy (książki Yaloma, „Emocjonalne dziedzictwo”, „Diabeł, którego znasz” itp. itd.).]
4. Im trudniej tym lepiej
Przeszkody na drodze ku uczeniu się, nierozwiązywalne problemy, potknięcia, wątpliwości to najlepsze, czego możemy sobie w naszym uczeniu się życzyć. Uwielbiam koncepcję „pożądanych trudności” autorstwa Roberta Bjorka, badacza uczenia się dorosłych. Wykazał on, że wprowadzenie do procesu uczenia się trudności znacznie poprawiło długoterminowe zapamiętywanie materiału.
Frustracje, pomyłki i poczucie okresowej bezradności są zatem naszymi sprzymierzeńcami w studiowaniu (jest nim nawet uczenie się z notatek, które sporządzono trudno odczytywalnym pismem, potwierdzono to badaniami :)). Właśnie w tym miejscu, w którym obecnie merytorycznie utknąłeś/aś znajduje furtka do wiedzy, która może zostać z Tobą na całe życie.
5. Niech studiowanie będzie jak najbardziej namacalne
Ważny jest dla mnie kontekst powstawania konkretnych teorii, a nie tylko ich treść.
Lubię znać twarze autorów książek, które czytam [dzięki temu np. dowiedziałam się, że Vivian Rakoff, badający traumą trauspokoleniową drugiego pokolenia ocalonych z Holocaustu był mężczyzną (w sieci nadal odmienia się go w końcówkach żeńskich)]. Gdy w podręcznikach pojawia się nazwa szpitala, chcę go jak najszybciej zobaczyć. Interesuje mnie, czy Freud miał dzieci (oczywiście, że miał) i jak traktował Junga (różnie, co zresztą mocno wpłynęło na stan psychiczny Junga).
Lubię też jak najbardziej nasycić sobie proces uczenia kolorami, ruchem, przestrzenią. Uczyć się pisząc. Uczyć się rysując. Wreszcie: uczyć się rozmawiając o tym, czego się uczę i uczyć się ucząc innych.
Ważni są dla mnie mentorzy mojej nauki: namacalne osoby. Również wirtualni, którzy nie mają o mnie zielonego pojęcia i tacy, którzy już nie żyją (czy ja wspomniałam o Oliverze Sacksie? :D).
Chcę uczyć się od ludzi reprezentujących różne spojrzenia na psychologię. Lubię ich słuchać, ale też przede wszystkim poczuć jego/jej energię, zobaczyć w tej wyjątkowej osobie też coś zupełnie ludzkiego (ten komponent ludzki to dla mnie pomost: między tą osobą a mną, a pomost to też przestrzeń “pomiędzy”).
Studiowanie głębokie to dla mnie studiowanie żywe. I choć kocham biblioteki, to wiem, że studiowanie wychodzi daleko poza ich sale i księgozbiory. Studiujemy zanurzając się w życiu.
6. Powtarzalność!
Wracam wielokrotnie do przeczytanych już kiedyś książek (namiętnie podkreślam w nich ważne treści, by nie musieć później przedzierać się przez całe książki). Wielokrotnie kartkuję notatki ze starych kursów psychoterapii/konferencji. Wracam do starych notesów. Nie chodzi w tym tylko o treści, o których zapominam, chodzi o nadanie nowych znaczeń starym treściom i wintegrowanie ich w system wiedzy, który z czasem mocno się rozrósł i pogłębił (może i treści się nie zmieniły, ale zmieniłam się ja, ich odbiorca; jestem ciekawa tego, jak nowa ja odbiorę stare treści).
Czytam po kilka książek w interesującym mnie temacie (obecnie czytam sporo o zdrowiu metabolicznym naszego mózgu i przy kolejnej już książce wygładzają się nieco beznadziejne znaki zapytania, ale też łagodnieją nieco pewniki z poprzednich książek).
Pytam różnych nauczycieli/superwizorów o to samo. Pytam siebie o to samo w różnych momentach mojego życia. Reflektuję nad odpowiedziami. I tworzę nowe pytania (i tak bez końca).
Lubię znać alternatywne wyjaśnienia dla jednego psychologicznego zjawiska. Lubię nazywać je pojęciami z różnych paradygmatów psychologii.
Nieustannie szukam…
…
***
Złapałam się na tym, że ten tekst mogłabym pisać do Was bez końca. Ale tyle wystarczy. Chciałam tym tekstem przywrócić należną wagę powolnemu, stopniowemu, nie idącemu na kompromisy studiowaniu ważnej dla nas dziedziny. Uczeniu się służącemu nam/ludziom wokół nas i naszemu poczuciu sensu, a nie tylko celom komercyjnym. Mam nadzieję, że to choć trochę mi się udało.
Życzę Wam tymczasem życia wielkiego intelektualnego formatu! A że wiedza użyta w służbie innych równa się dla mnie miłości, życzę Wam też życia pełnego miłości!
Sabina Sadecka
PS. Zapraszam też do mojego testu o tym, jak nie zmarnować pierwszych lat po studiach psychologicznych i o tym, jak zostać psychoterapeutą. I jeszcze jeden o niepoprawności w zawodzie psychoterapeuty.
PPS Jeśli masz chęć kawałek swojej drogi rozwojowej przejść ze mną, zapraszam Cię na moje webinary https://bloomin.tv.
Wspaniale się to czyta. Dosłownie jak uczyć się uczyć życia. Dużo wspólnych cech. Jestem na poprawnej ścieżce