Jest nas więcej niż to, co widzimy w sobie (i o sobie) w tym właśnie momencie. Więcej warstw, więcej możliwości, więcej potencjalnych scenariuszy życia. Pewnie nie możemy wszystkiego, jak głoszą popularne slogany, ale możemy odnajdować siłę do wyjścia z najczarniejszych momentów dzięki sile wspomnień i marzeń.
Przeczytałam właśnie „Sprzątaczkę” Stephanie Land (wcześniej oglądałam inspirowany książką serial). To książka o dostrzeganiu lepszego „więcej” przy równoczesnym dostrzeganiu tego, co trudne. To książka o byciu czasownikiem i nie pozwalaniu sobie zdefiniować się żadnym rzeczownikiem.
To jednak najbardziej dla mnie książka o linii czasu, która ratuje nas w najgorszych momentach przed zupełnym załamaniem się.
Główna bohaterka, która ląduje samotnie z dzieckiem w skrajnej biedzie, pamięta (relatywnie) spokojne dzieciństwo. Pamięta też swoje marzenia sprzed najtrudniejszych lat jej życia. Te dwa punkty na linii czasu – swoboda i dostatniość jej dzieciństwa i świadomość, że jej życie nie kończy się tu i teraz („to nie może być wszystko” mówi do siebie bohaterka) wyprowadzają ją ku lepszemu życiu.
Bohaterka pamięta, że może być inaczej i marzy o tym, by mogło być inaczej. Akceptuje skrajne ubóstwo po drodze, ale nie akceptuje tego, że to mogłoby być jej przeznaczenie.
W najtrudniejszych momentach wspomina dobre czasy sprzed biedy i realizuje – maleńkimi krokami – swój plan poprawy swojego życia. Swojego i swojej maleńkiej córki.
Na powierzchni utrzymują ją zatem nie jedna, a dwie linie czasu. Jej własna i lini czasu jej dziecka.
Przeczytajcie „Sprzątaczkę”, jeśli borykacie się z czymś, co wydaje się Was przerastać.
Lub: zajrzyjcie w Wasze linie życia. Wasze wspomnienia i marzenia mogą być tym, co może Was w drodze do odzyskiwania siebie prowadzić.