Dziś chciałabym Wam napisać o pokusie, by czuć, że jesteśmy kimś innym niż jesteśmy. I o tym, że emocjonalne sklejenie się z kimś to pułapka, która blokuje nasze dojrzewanie i kosztuje nas w naszym życiu wiele rozpaczy i dezorientacji.
Jedną z najpotężniejszych iluzji, jakimi żyjemy jest poczucie, że zbliżając się (emocjonalnie, ale bywa też że i dosłownie – fizycznie) do osoby, którą cenimy, sami zyskujemy nieco jej magii, mocy, mądrości. Zaczynamy wtedy mówić „my” zamiast „on/ona” („my z X cenimy sobie głębię refleksji”), używamy czyjegoś języka tak, jakby był on naszym własnym, intonujemy słowa tak, jak ta osoba, ubieramy się tak jak ona, czytamy te same książki, pijemy te same napoje, nie lubimy tych samych zjawisk i cenimy dokładnie te same.
Czasami sklejenie przyjmuje postać arogancji („jestem taki jak X, należy mi się więcej”), ślepej adoracji („nie pozwolę ci mówić nic złego o X, bo to jakbyś obrażał mnie”) lub bezwzględnego posłuszeństwa („komuś tak wspaniałemu się nie odmawia”). Tak bardzo pochłania nas podziw do tej drugiej osoby, że nie zauważamy granic i różnic między nią a nami. Zatracamy odrębność między tą osobą a nami samymi i gubimy zupełnie to, kim jesteśmy. Możemy też nie zauważać swojej ignorancji, niekompetencji lub po prostu psychologicznej nieporadności, bo zamiast obrazu samych siebie, mamy w głowie obraz osoby X (a ona przecież już to coś potrafi, więc to zupełnie tak, jakbyśmy i my już potrafili”). Miesza nam się też zatem bardzo, co już możemy w swoim życiu robić, a na co musimy cierpliwie poczekać.
Sklejenie się z kimś, kogo podziwiamy jest jedną z nieuświadamianych strategii poradzenia sobie z naszymi dawnymi zranieniami i deficytami. Możliwe, że w naszym dzieciństwie nie nauczyliśmy się zbyt wiele o zdrowej odrębności, o granicach, które chronią i pozwalają nam rozkwitać. Byliśmy przez swoich bliskich nieustannie uwikływani, wykorzystywani, ignorowani lub atakowani. Wchodzimy wtedy w dorosłość zdezorientowani, zagubieni, głodni jakichkolwiek wzorców. Nie wiemy, czym jest dojrzałość, nie wiemy, kim jesteśmy i nie wiemy, jak obsługiwać życie, kto którego nie zostaliśmy w żaden sposób przygotowani.
Nasze wewnętrzne dziecięce części szukają rozpaczliwie fundamentu, na którym mogą osiąść i zapomnieć o tym, czego nie dostały. „Chcę być taki, jak ty” mówi dziecięca część, gdy napotyka na swojej drodze kogoś, kto jawi jej się jako bezpieczny, stabilny, troskliwy, mądry. Sklejenie się z kimś „wspaniałym” zastępuje nam nasz własny rozwój, naszą mozolną – pełną błędów i korekt życiowego kursu – drogę ku samym sobie. Sklejenie stanowi wtedy protezę dorosłości, bez której nie potrafimy funkcjonować. Nie weryfikujemy też wtedy obiektu naszego sklejenia. Urealnienie sobie tej osoby mogłoby nam przecież zabrać nasze chybotliwe poczucie tożsamości i musielibyśmy poszukać na nowo obiektu, z którym pragniemy się utożsamić.
Im jednak silniejsze sklejenie, tym głębsza rozpacz, gdy odkrywamy, że jednak nie jesteśmy z naszym obiektem adoracji tą samą osobą. „Skoro nie jestem taki jak X, to kim tak naprawdę jestem?” – dla wielu z nas świadomość własnej odrębności przynosi przerażenie i nienawiść do samego siebie (a zwrotnie do osoby, z którą się skleiliśmy). Gdy staje się jasne, że nie możemy być tym, kogo tak bardzo podziwiamy, nasze wnętrze zalewa bezsilność, wściekłość i nienawiść do wcześniejszego obiektu adoracji. Dewaluujemy wtedy bezlitośnie naszego uprzedniego idola, atakujemy go, wysyłamy nienawistne wiadomości, rozpowiadamy o nim wszem i wobec okropne rzeczy. Próbujemy siłą naszych impulsywnych uczuć zasłonić konieczność powrotu do naszego pierwotnego zagubienia.
Wewnętrzne sklejenie się z kimś innym to psychologiczna droga na skróty. Możemy się oczywiście drugim człowiekiem na swojej drodze na moment zainspirować, możemy poczuć energię wynikającą z bycia blisko kogoś wyjątkowego i ruszyć dzięki niej do przodu – to wszystko zdrowe procesy wychodzenia z utknięcia i poszukiwania swoich wzorców. Jednak nie sposób dojrzewać, wyodrębniać się, budować swojej zdrowej tożsamości w stanie psychologicznego zlania z kimś innym. Do bycia sobą potrzebuje wyraźnych konturów. A co najważniejsze – do odkrycia tego, kim jestem, każdy z nas potrzebuje swojej indywidualnej drogi. Drogi pełnej osobistych rozczarowań, pomyłek, zachwytów. Docieramy do sedna własnej tożsamości, do swoich możliwości, predyspozycji i talentów poprzez głębokie zanurzenie w życiu. Nie poprzez identyfikowanie się z kimś innym, naśladowanie, zatracanie siebie. Nasza tożsamość to po części nasza zreflektowana i zaakceptowana biografia. Im wcześniej odkryjemy, że nie możemy od kogoś “pożyczyć” tożsamości, tym lepiej.
Mam dla Was poniżej kilka pytań, które mogą się na drodze psychologicznego od-klejania okazać pomocne.
- Czy istnieją osoby, przy których czuję, że wszystko jest możliwe? Czy są ludzie wokół mnie, przy których tracę ugruntowanie, poczucie realności i krytyczny umysł (szczególnie wobec swoich własnych planów i działań)?
- Co przykrywa u mnie nadmierne identyfikowanie się z moim nauczycielem/szefem/psychoterapeutą/osobą z internetu/kolegą? Co odsłoniłoby się, gdybym uznał, że nie jestem i nie będę tym z kim się identyfikuję?
- Czy momenty mojej życiowej rozpaczy mogą wiązać się z poczuciem, że osoba, którą podziwiam poradziłaby sobie z nimi lepiej?
- Czy wściekam się na ludzi, którzy krytykują osobę, którą podziwiam?
- Jak mogę zaryzykować kroczenie swoją drogą i pogłębianie wiedzy o sobie – w powolnym (jedynym tak naprawdę możliwym) tempie? Jaki byłby w tym procesie pierwszy krok?
Trzymam za Was w tym procesie kciuki!
Sabina
Cieszę się teraz, że nigdy nie miałam (no chyba że za dzieciaka i już nie pamiętam) potrzeby, żeby się z kimś zlać. Nie cierpiałam nigdy na chęć bycia jak ktoś inny. Jedyne na co czasami “cierpię” to chęć bycia inną, wypracowana innych cech – ale wiem, że to też wskazuje mi drogę jaką warto podążać. A jeśli chodzi o autorytety to też ich nigdy nie miałam. Czuję, ze ludzie są wspaniali i można czerpać z ich mądrości, ale najważniejsze to wszystko też skonsultować z samym sobą