Jednym z problemów osób z PTS i PTSD jest to, że strach utrzymuje się długi czas po ustąpieniu zagrożenia, często tworząc skojarzenia z coraz większą liczbą bodźców w środowisku.
Babette Rothschild, “Ciało pamięta”. WUJ. Przeł. R. Andruszko.
Gdy napięcie jest generowane z wnętrza (z mięśni i trzewi), człowiek znajduje się pod silną presją, by zlokalizować źródło zagrożenia w otoczeniu. Jeżeli okazuje się to niemożliwe, powstaje przekonanie, że zagrożenie istnieje, choć nie da się zidentyfikować jego źródła”.
Peter A. Levine, „Głos wnętrza”, Czarna Owca. Przeł. P. Karpowicz
Jeśli się wierzy, że wszechświat jest miejscem, gdzie wszystko zderza się ze wszystkim, własne ramiona stają się kołyską, w której chce się trzymać coś, co nie pozwala stracić zmysłów.
Gabe Habesh, “Nazywam się Stephen Florida”. Wydawnictwo Poznańskie. Przeł. J. Polak.
Nasze sprawne funkcjonowanie opiera się w ogromnej mierze na naszej elastyczności: elastyczności naszych mięśni, naszych stanów emocjonalnych, naszych myśli i nade wszystko elastyczności naszych rekacji i zachowań. By tę elastyczność utrzymać, potrzebujemy stale sprawdzać, na ile ilość wydatkowanej przez nas energii (psychicznej i fizycznej) jest adekwatna wobec wymagań, jakie stawia przed nami świat. Jeśli wydatkujemy tej energii za mało, grozi nam niebezpieczeństwo, możemy bowiem nie być wystarczająco przygotowani na to, co może nam się przydarzyć. Jeśli wydatkujemy tej energii za dużo, narażamy się na wycieńczenie (zwłaszcza jeśli mechanizm wytężania będzie się stale powtarzał).
Rytmiczne, naprzemienne, adekwatne do sytuacji mobilizowanie i wycofywanie energii to jednak nie wszystko, co determinuje naszą elastyczność. Drugi z jej wymiarów dotyczy zgody lub niezgody na doświadczenie, innymi słowy: psychologicznego otwierania się lub zamykania na to, co nam się w danym momencie przydarza. Możemy nasze różnorodne doświadczenia (np. niespodziewaną ciążę, stres przed wystąpieniem publicznym, ból podczas tatuażu) witać z psychologiczną przestronnością: akceptować je, rozgaszczać się w nich, cieszyć się, że są/nadejdą. Możemy też na to, co nam się przytrafia reagować też zamknięciem: stawiać temu opór, negować, napinać się, odcinać się, wytężać, chować się przed nimi i uciekać od nich w nieczucie. Nie zawsze dobrą odpowiedzią na bodźce jest otwarcie się na nie, nie zawsze zamknięcie się na nie jest reakcją złą. Lata wychowania, doświadczeń i refleksji pozwalają nam uczyć się, kiedy najbardziej służącą nam postawą wobec doświadczenia będzie otwarcie, a kiedy zatrzaśnięcie się na nie. Przykładowo: zamknięcie się na myśli o tym, jak jestem nieprzygotowana/y do matury w trakcie jej pisania, może być aktualnie dobrą strategią. Otwarcie się na myśli jak bardzo jestem do matury nieprzygotowana/y miesiąc przed poprawką może zaś być strategią doskonałą.
Nasz dobrostan mocno zależeć będzie od właściwej w danym momencie kombinacji obu opisanych powyżej wymiarów: wydatkowania vs oszczędzania energii oraz zamykania się vs otwierania na doświadczenie. Gdy tracę bliską osobę, mogę wycofać się z aktywności (oszczędzać energię) i równocześnie otworzyć się na odczuwanie żałoby, by jak najpełniej docenić tak ważną dotychczas obecność tej osoby w moim życiu. Gdy biegnę maraton mogę wydatkować więcej energii niż zazwyczaj (wysilić się), a równocześnie zamknąć się na próbujące się dobić do mojej świadomości zwątpienie i przeciążenie. Gdy zakochuję się – wydatkuję swoją energię bez opamiętania (nieustannie rozmawiam z ukochaną osobą, odwiedzam ją, rozmyślam o niej) i otwieram na wszystkie przyjemne odczucia, jakie zakochanie ze sobą przynosi. Mogę też jednak równocześnie wycofać energię z innych obszarów życia (np. kontaktów z moimi przyjaciółmi) i odcinać się od poczucia winy, jakie się w związku z tym we mnie pojawia.
Nieustannie zatem tańczymy w naszym życiu po matrycy, której dwie ważne osie opisują wymiary wytężania-odpuszczania oraz otwierania się-zamykania. Ten taniec pozwala nam się energetycznie nie wykończyć, nie dopuszcza do zalania niesłużącymi nam w danym momencie doznaniami, umożliwia też powiedzenie czemuś zdecydowanego „nie”, by móc głośno innym sprawom zakrzyknąć „tak”. Zdrowe układy nerwowe są bowiem stale w ruchu (choć niekoniecznie w ruchu fizycznym), nieustannie zmienne, stale w aktywnej odpowiedzi na wyzwania życia. Bezruch i chaos są tego zupełnym przeciwieństwem.
Na naszą grację (lub jej brak) w przemieszczaniu się po opisanej powyżej matrycy będzie miało wpływ wiele czynników. Im bardziej czujemy się w danym momencie bezpiecznie, im silniejsze w nas poczucie sprawstwa, im mocniejsze w nas wyregulowanie i spokój, tym łatwiej nam reagować elastycznie i w sposób, który będzie dla nas korzystny. Im jednak więcej w nas emocjonalnego zamieszania, bezsilności, niechęci, tym mniej w nas psychologicznej elastyczności.
Trauma jest jednak jedną z okoliczności, która najmocniej odcina nas od naszej psychologicznej gracji i płynności. Doświadczenie traumy to bowiem sygnał dla układu nerwowego, że nas (w przeszłości) przed czymś ważnym nie uchronił: że otworzył się na coś za bardzo, za wolno lub za szybko zareagował, że odpuścił tam, gdzie trzeba było działać lub działał tam, gdzie trzeba było odpuścić. A do takiej pomyłki – dla dobra naszego przetrwania – układ nerwowy nie chce już nigdy więcej dopuścić. Można go w takiej sytuacji porównać do rodzica, który nie zauważył, jak jego dziecko wylewa na siebie chlust wrzątku i w efekcie czego zakazuje dziecku dotykać jakichkolwiek gorących cieczy na kolejne lata. Sztywność rodzica jest na wyrost, nie pozwala w pełni dziecku wzrastać i nabywać nowych umiejętności, ale z punktu widzenia przestraszonego na amen rodzica – dziecko tylko tak może zostać uratowane przed poparzeniem. Podobnie jest z naszym układem nerwowym: jeśli nasza trauma dotyczyła np. wypadku rowerowego nocą, na wszelki wypadek układ nerwowy może połączyć uczucie przeraźliwego lęku z nocą, ale też (czemu by nie!) z ciemnością, z poruszaniem się pojazdami, z szybkością i hałasem. W obliczu traumy reagujemy nadmiarowo, nieracjonalnie, w sposób bardzo sztywny, ale z punktu widzenia naszego przetrwania – bardzo skutecznie.
Trauma zabiera nam nasze psychologiczne rusztowanie, oferując w zamian zupełny emocjonalny i behawioralny chaos lub nienegocjowalną sztywność naszych odczuć i reakcji. Nasz układ nerwowy nie ustaje wtedy w czujności i aktywności, sprawiając że przeskakujemy gwałtownie między maksymalnym pobudzeniem, a nagłym i nienegocjowalnym wycieńczeniem. Kurczy się też zakres doświadczeń, na który reagujemy po traumie otwartością: możemy unikać niczym ognia poczucia bezbronności, słabości, ale też i poczucia siły, energii, sprawczości (układ nerwowy robi co może, by zahamować nas we wszystkim, co mogłoby doprowadzić nas do powtórki traumy). Równocześnie gubimy jasność, co nam służy a co nie i możemy nie dostrzegać tego, że coś działa na nas destrukcyjnie, toksycznie, wycieńczająca (ignorowanie skrajnego bólu mogło nam przecież kiedyś pozwolić przetrwać). Innymi słowy: po traumie na naszej matrycy adaptacji i elastyczności robi się naprawdę niezły galimatias.
Czy układ nerwowy po traumie może zatem kiedykolwiek odzyskać grację, czyli reagować adekwatnie wobec doświadczeń z tu i teraz (a nie traumatycznej przeszłości)? Tak, odpowiedź na to pytanie to naprawdę duże TAK. Warto jednak poznać kilka ważnych warunków tego “tak”, bo lubimy na naszej ścieżce zdrowienia ulegać marzeniom i iluzjom, a nie realnej wizji naszych postępów.
Ważnym elementem odzyskiwania potraumowej elastyczności jest przeżycie żałoby po tym pięknym, bezwysiłkowym (często też idealizowanym przez nas) stanie niemartwienia się o swój stan psychiczny, jaki kojarzy nam się z okresem sprzed traumy. Powrót do stanu “sprzed” jest już bowiem nie tylko niemożliwy (nasz układ nerwowy się przecież zmienił, zmieniliśmy się też i my), byłby on też jednak niewskazany. Doświadczenie traumy – niezależnie od jego dramatyczności – potrzebuje bowiem zostać wbudowane w tkankę życia, nie zaś z niego wypchnięte na siłę. Nie chodzi nam o wyzerowani psychologicznej linii czasu, ale otwarcie się na teraźniejszość i przyszłość, niezależnie od treści naszej przyszłości.
Powrót do elastyczności układu nerwowego nie wiedzie też jedynie przez refleksje, analizy i rozmowy (albo nie tylko przez nie). Jeśli nasz układ nerwowy się czegoś mocno wystraszył, nie wystarczy przekonywanie go z poziomu naszego umysłu, że jest bezpiecznie, nie zda też egzaminu odwoływanie się do naszej silnej woli czy straszenie go konsekwencjami. Układ nerwowy uczy się poprzez doświadczenie, a powierzchowna warstwa naszych myśli lub słów nie ma szans w przypadku zapisanych w bardzo głęboko w naszym układzie nerwowym potraumatycznych konsekwencji.
Potrzebujemy też precyzyjnie rozpoznać, gdzie ma swoje granice nasza gracja i elastyczność reagowania. Musimy zatem najpierw zobaczyć punkty gwałtownego lub uporczywego utknięcia na naszej psychologicznej matrycy. Gdzie nasz układ nerwowy rozkręca się do nieprzytomności (np. reagując ucieczką na samą myśl o tym, że ktoś mógłby nam zrobić zastrzyk), a gdzie dramatycznie opada z sił (np. nie pozwalając nam całymi dniami wyjść z domu po zastrzyku)? Gdzie zamykamy się nieadekwatnie na jakieś doświadczenie (np. wolimy się upić do nieprzytomności niż stresować się bez “znieczulaczy” lotem samolotem) lub otwieramy na nie, choć zupełnie nam to nie służy (np. spacerujemy po najniebezpieczniejszej dzielnicy naszego miasta o 5 nad ranem)?
Pamiętajmy też jednak, że samoświadomość pomaga, sama w sobie jednak nie ma mocy uzdrowienia. Potrzebujemy na bazie tej nowo zdobytej świadomości, zbudować krok po kroku zaufanie do siebie i do życia. Budować je poprzez doświadczenia, a nie tylko poprzez polecenia (rozkazy?) wydawane naszemu układowi nerwowemu. Budować poprzez małe kroki, a nie poprzez ogromne nierealistyczne (przynajmniej tu i teraz) cele. Jeśli zatem, przykładowo, boję się przechodzić przez mosty (kto był na moich warsztatach, zna tę historię dobrze), nie będę oczekiwała od siebie przejścia od razu mostu Ludwika I w Porto (ma on wysokość 45 m! :)). Moją elastyczność odbudowywać będę wchodząc najpierw na pomost nad jeziorem w moim lesie. Potem wchodząc na most, który przejdę pod rękę z kimś, kto dobrze mi życzy i kto mnie najlepiej koi w momentach napięcia, a dopiero później (gdy będę gotowa/y) przemierzę ten most samotnie. I może wtedy dopiero uznam, że i Porto jest dla mnie i zdecyduję się ten słynny most przekroczyć. Albo odpuszczę sobie ten most raz na zawsze (elastyczność psychologiczna nie jest przecież równoznaczna uporczywości; możliwe zatem, że wraz z moim zdrowieniem uznam też, że przechodzenie przez most Ludwika I nie jest mi w moim życiu do niczego potrzebne).
Pamiętaj, że niemal każdy punkt usztywnienia lub chaosu na Twojej psychologicznej matrycy to świadectwo Twojego wcześniejszego cierpienia. Działaj zatem odbudowując swoją psychologiczną elastyczność powoli, z miłością, z możliwością wybrania dla siebie, czy dziś będziesz serwować sobie dyskomfort czy nie (trauma zabrała nam możliwość wybierania, zdrowienie to zatem przywracanie odebranego kiedyś wyboru). Miej dla siebie na tej drodze tyle zrozumienia, ile miałbyś dla szczeniaka, którego chciałbyś oswoić go z przechodzeniem obok rowerów bez lęku (a ów szczeniak był kiedyś poturbowany przez rower). Mów do siebie tak, jak mówiłbyś do tego szczeniaka (z czułością, uwagą, ale też zdecydowaniem). Dotykaj siebie (tak, dosłownie, przytulaj się), tak samo, jak dotykałbyś tego szczeniaka trzęsącego się, gdy mija rower. Nie męcz siebie zbyt dużą długim treningiem (tak samo jak pozwoliłbyś zalęknionemu szczeniaczkowi – między treningami elastyczności – biegać wolno). Zachwycaj się w sobie wszystkim tym, co w Tobie pięknego obok (a nie pomimo) konsekwencji traumy (Twój szczeniak obok lęku przed rowerami też jest przecież olśniewający, prawda?).
Miej do siebie i do swojego układu nerwowego dużo miłości i cierpliwości. Trzymam za Ciebie mocno kciuki!
Sabina
Pani Sabino, Dziękuję za ten tekst. Jest dla mnie kolejnym małym “kamyczkiem do ogródka” mojej z trudem odbudowującej się nadziei i troski o siebie. Bo potrzebuję zrozumieć.
Kilka lat temu, na zakończenie terapii par mój mąż usłyszał, że ma wobec mnie “gigantyczny dług energetyczny”… Nie zrozumiał wówczas tego. Ja też, prosto odnosząc to do zmęczenia fizycznego. Ostatniej jesieni moje ciało powiedziało NIE. I to w zaskakujacej sytuacji – nie byłam w stanie wziąć udziału w jego imprezie z okazji 50 urodzin. Nie bylam w stanie zmusić się
do wstania z sofy. Poprosiłam o powrót na terapię. Dziś wiem, że moje ciało krzyczało z bólu od lat, kumulując w sobie również ogromne wydatkowanie energii PSYCHICZNEJ. W trakcie terapii par dotarło do mnie, że mąż nie odczuwa empatii. Mówił rzeczy przedziwne, wykrzywiając nasze życie (23 lata małżeństwa,2 synów, 4 poronienia, …) do granic absurdu. Na wskazania potrzeby podjęcia terapii związanej z jego domem rodzinnym nie reagował.
Dziękuję, że Pani pisze o energii psychicznej. Trudno trafić na ten temat, zwłaszcza, gdy nie wie się, czego się szuka. A to ważne.
Może, gdybym trafiła na takie informacje choćby po tej pierwszej terapii par, może byłoby teraz już odrobinę lżej? Może….
I może gdybym wiedziała, że można nie odczuwać empatii. I jak to wpływa na najbliższych. Może…
Jest we mnie ogromna wdzięczność, że na Panią trafiłam…
Pozdrawiam
Aneta Korczyńska
Chciałabym wziąć udział w następnej edycji:)